Pierwszy słoneczny dzień marca 2019. Niech Was nie zmyli spójność tej daty z Pierwszym Dniem Wiosny, bo ten w tym roku był mroźny, ale już pierwszy weekend po nim sprawił, że każdy nabrał wiatru w żagle. Sobotni wypad na rowerach tylko rozochocił przytłumione przez zimę zmysły i w niedzielny poranek, choć był znacznie chłodniejszy od upalnej soboty, pojechaliśmy przed siebie. Cel – rozeznać się w miejscu, które mijamy kilka lub kilkanaście razy w roku, a w którym nigdy nie byliśmy – Dolina Baryczy. Od naszego domu to tylko 45 min. drogą szybkiego ruchu i nagle, tuż po zjeździe z głównej szosy okazuje się, że jesteś w miejscu magicznym. Nie bez powodu jest to obszar Natura2000 oraz Park Krajobrazowy zarazem. Jest to miejsce magiczne, do którego koniecznie musimy wrócić na dłużej i z rowerami i aparatem z długim obiektywem. Eksperymentalnie postanowiliśmy robić zdjęcia telefonem (Xiaomi Mi Max 3 i Xiaomi Redmi Note 4) oraz nakręcić film kamerą sportową (Xiaoyi Yi 4K+), ale nie do końca mogliśmy dostrzec wszystkie zakamarki dzikiej przyrody. Następnym razem to nadrobimy.
Powrót do głównego menu – klik
Ten post powstał w odpowiedzi na pytania, których sama w internecie znaleźć nie mogłam. Choć jesteśmy stałymi bywalcami takich wrocławskich atrakcji, jak min. Dolnośląski Dzień Pszczelarza czy Dzień Karpia Milickiego oraz doskonale znamy produkty regionalne z Doliny Baryczy, które kupujemy na targach i bazarach, to nigdzie nie dowiedzieliśmy się konkretnie jak wygląda zwiedzanie tego obszaru i od czego zacząć, tak więc spieszę z odpowiedzią na powyższe…
1. Park Krajobrazowy Doliny Baryczy – to miejsce szczególne i należy zachować w nim spokój. Informacje, które znajdziemy na przydrożnych tabliczkach wyraźnie dają nam do zrozumienia, że nie można schodzić z głównych ulic, a szlaki rowerowe są ściśle wytyczone. Nie bez powodu. Jadąc drogą boczną widzieliśmy lisa i sarny, a na zbiornikach wodnych odbywały się ptasie seanse. Wszystko było tak spokojne, że sprawiało wrażenie jakoby ptaki chodziły po wodzie, słychać było każdy szelest i odgłosy przyrody, których nawet na mazurach nie słyszałam tak wielu. Naszą podróż zaczęliśmy zjeżdżając z drogi ekspresowej w stronę Żmigrodu i tuż za Zespołem Pałacowo Parkowym odbiliśmy zgodnie z drogowskazem na Rudę Żmigrodzką. Już po kilku metrach zrozumiałam dlaczego krajobraz tego regionu porównywalny jest do mazur…
2. Rezerwat Przyrody Stawy Milickie – jeśli ktoś ma wątpliwości dlaczego warto w tym miejscu nie śmiecić i nie hałasować, to przypominam, że w tzw. Stawach Milickich, które znajdują się na obszarze od Żmigrodu do Milicza i których powierzchnia łączna wynosi 77 km² (za Wikipedia), nie żyją tylko ryby, które nie będą widzieć naszych haniebnych poczynań na lądzie, ale jest to jeden z większych i cenniejszych ośrodków ornitologicznych w Europie!, a jak wiemy ptaki można bardzo łatwo spłoszyć więc uważajmy – tam gdzie ptaki, tam także gniazda lęgowe i nie widzę powodów dla których ktoś miałby uzasadnioną sposobność żeby im przeszkadzać.
3. Rzeka Barycz, widoki oraz zbiorniki wodne z bliska – tego nie da opisać się słowami, a prawdę mówiąc zdjęcia także nie oddają zjawiska przyrodniczego, które ma miejsce dokładnie na tym terenie. Choć jestem raczej miłośniczką zgiełku miast i wolę podróżować w ścisku wielkich metropolii, zwiedzając to, co zostało zbudowane przez człowieka, to widok tego, co ukształtowała natura naprawdę odebrał mi dech. I TEN zapach! W mieście nie ma TEGO zapachu – leśnego runa, grzybów, świeżego mchu, wody, ryb, kwiatów i budzącej się po zimie przyrody… Jadąc główną drogą prosto dojedziemy do maleńkiej miejscowości Jamnik, od której to wzięły swoją nazwę pobliskie stawy – Jamnik Nowy, Jamnik Dolny i Jamnik Dziki 🙂 W centrum mieściny znajdziemy maleńki parking oraz specjalnie przygotowany punkt widokowy – pomost, na którym stojąc widzimy stawy i ich wszystkie skarby jak na dłoni…
4. Produkt regionalny, to to, czego chcieliśmy przywieść zapasy – niestety. Była niedziela i u rolnika udało nam się zdobyć ostatnie 10 jajek więc w poszukiwaniu dalszych smakołyków trafiliśmy do Gospodarstwa Rybnego („Karczma Rybna” Ruda Żmigrodzka 101), którego właściciele sprzedają także regionalne przysmaki. Po raz kolejny małe rozczarowanie – cydr skończył się chwilę przed tym jak dotarliśmy do baru, a sok z jabłek, który pozostał, znamy aż za dobrze więc tym razem się nie skusiliśmy. Zamówiliśmy jedzenie – świeże, przygotowywane na miejscu, również z regionalnych darów. Z racji tego, że nie jem mięsa już ponad 20 lat, musiałam nacieszyć się frytkami z bukietem surówek (kapusta biała i kiszona), ale towarzysze podróży skusili się na Karpia Milickiego z cebulką (w zestawie z bukietem surówek i frytkami). W menu dostępne były inne wegetariańskie opcje, ale bardziej na przystawkę więc z nich zrezygnowałam i „w nagrodę” wzięłam piwo lane. Tu kolejne rozczarowanie – rzemieślnicze piwa dostępne tylko w butelkach, a „na kiju” piwo z rejonów Żywca, za którym osobiście nie przepadam więc sprofanowałam je syropem malinowym i jakoś przełknęłam 😉 Obsługa bardzo miła i pomocna, a nasze posiłki były do odebrania wcześniej niż zdecydowaliśmy przy którym stoliku siadamy. Co ciekawe, w ten dzień było tam bardzo dużo ludzi, a właściwie cały czas przyjeżdżali nowi, ale nie przeszkodziło to obsłudze w zachowaniu pogody ducha i czystości na stołach. Pieski mile widziane więc i dzięki temu postanowiliśmy rozejrzeć się po terenie przyległym do gospody. Prywatne stawy oraz zakamarki dofinansowane z Unii pewnie lepiej spełniają swoją rolę gdy jest ciepło (przepiękny, ogromny grill wraz z kuchnią polową i wędzarnią), a tuż obok zadaszona ławeczka / huśtawka na której można schować się przed palącym słońcem i nacieszyć sielankowym widokiem. Idąc dalej dostrzegliśmy dziką zwierzynę – kolejny szok – stoją tak blisko:) Okazało się, że są to zwierzęta mieszkające na terenie gospodarstwa, którym widok człowieka nie jest obcy, a co więcej – chętnie podchodziły do płotu gdzie czekał na nie posiłek w postaci rozmaitych, świeżych warzyw:)
5. Podsumowanie – musimy wrócić w ten region koniecznie, a do tego jak najszybciej. Uzbroić się w aparat z długim obiektywem, rowery i znaleźć camping, który pozwoli nam cieszyć się z miejsca, w którym będziemy także nocą. Pogoda odgrywa tu kluczową rolę, bo kiedy ona jest, są też zwierzęta, które możemy obserwować, a których nie widzimy na co dzień. Musimy też dowiedzieć się, w których miejscach dane nam będzie kupić więcej miejscowych smakołyków, prosto od ich producentów. Myślę, że jest to plan na najbliższy czas, jeszcze nim w maju wyruszymy w Bieszczady 🙂